„Julka i Szpulka” – rozmowa z autorką Mają Strzałkowską

with Brak komentarzy

Dwie matki, dwie blogerki i dwie propagatorki pozytywnej dyscypliny rozmawiają o pasji, kreatywności i rodzicielstwie bliskości…

Jeśli książka sprawia, że jej autorka i czytelniczka umawiają się na spotkanie, to musi być to wyjątkowa atrakcja czytelnicza. Tym bardziej, że nigdy na żywo się nie spotkały i dzieli je kilkaset kilometrów.

Gdy książka powstaje z rodzicielskiej troski i bliskiej obserwacji własnych dzieci, to porwie swą wyjątkowością wielu rodziców, pedagogów, psychologów i wszystkich, którzy wierzą, że sposobem można pokonać wiele problemów.

Jeśli recenzje tej książki na etapie powstawania jej ostatecznej wersji wydawali nie tylko inni rodzice, znajomi, najbardziej zaczytana bibliotekarka, ale także własna córka, to szanse, że skradnie serca tysięcy czytelników są duże.

Kiedy do tej książki wracają wiele razy dzieci, ich mamy, tatusiowie i dziadkowie i wciąż tak samo ich wciąga, inspiruje i koi, to “Julka i Szpulka”, którą wymyśliła, napisała i oddała czytelnikom Maja Strzałkowska musi być wyjątkowa.

Zapraszam do czytania. Dla mnie to była inspirująca lekcja kreatywności, pasji i uważności.

Skąd pomysł na napisanie książki?

Pomysł się zrodził dzięki dzieciom, a w szczególności dzięki córce. Miała duże kłopoty z opanowaniem swojej złości. Napady były częste i intensywne, a ja musiałam sobie z nimi jakoś radzić. Zaczęłam wymyślać jej opowieści, które łagodziły te emocje. Często też rozmawiałyśmy wieczorem o tym, co się działo w ciągu dnia, żeby tę złość oswoić. Tak powstała historia o kłębku nerwów. Mówiłam córce, żeby wyobrażała sobie złość jako zlepek czarnych niteczek, które może sobie zwinąć i ściskać. I tak po nitce do kłębka doszłyśmy do …Szpulki.

Maja Strzałkowska, autorka książki „Julka i Szpulka”

Złość to bardzo delikatny temat. Dużo rodziców przyznaje, że ze złością dzieci czasami trudno sobie poradzić. Skąd ten nieszablonowy, kreatywny pomysł, żeby zamienić nerwy dziecka w kłębek?

Szczerze mówiąc nie wiem. Tak po prostu przyszło mi do głowy. Wyobrażałam sobie, że “gniotki” pomagają dzieciaczkom się uspokoić. Pomyślałam więc, że skołtunimy taką nitkę, żeby córka miała coś w rękach, żeby to ją zajęło i żeby skoncentrowała się na tej złości w inny sposób. Zamiast kopania mnie czy prób bicia kogokolwiek, niech tupie w podłogę. I tak Julka, w książce, tupie w podłogę. Wydawało mi się, że to jest najbardziej łagodny dla wszystkich, czyli dla otoczenia i dla niej samej, sposób wyrzucenia złości. Sposób odpowiedni dla małego dziecka, a miała wtedy 2,5-3 latka. Taki maluch najczęściej wyżywa się na rodzicach i najbliższym otoczeniu. Lepiej jest, jeśli wyżyje się na podłodze. Stąd pomysł tupania w podłogę. Rzeczywiście przez długi czas, córka tupała w podłogę. Teraz już zdecydowanie lepiej radzi sobie ze złością. Ale to jest praca, która trwa długo i trwa do dzisiaj.
Przyszedł mi wreszcie do głowy kolejny pomysł na oswojenie złości jako niteczek, które można gdzieś tam pościskać, rozplątywać, zaplątywać. Rzeczywiście tą nitką nawet się przez pewien czas bawiłyśmy. To się w końcu znudziło, jak to u małych dzieci, ale w mojej głowie ten pomysł został i kiełkował.

Powiedziałaś, że wieczorami rozmawiałyście o tym, jak złość można oswoić. Wielu rodziców próbuje wieczorem rozmawiać z dziećmi o trudnych momentach w ciągu dnia. Wymyślają różne bajki, opowieści. Ja też wymyślam moim dzieciom różne historie stworzone i niestworzone. Jednak nie każdy ma pomysł, żeby ubrać je później w słowa, przelać na “papier” i opublikować. Jak było u Ciebie?

Tak naprawdę o pisaniu książek myślałam już dawno. Byłam przekonana, że pierwszą książką, jaką napiszę, będzie kryminał dla dorosłych. Brałam udział w warsztatach kreatywnego pisania kryminałów. To były w ogóle pierwsze takie warsztaty w Polsce, a dodatkowo uczestniczyłam w ich organizacji. Prowadził je Irek Grin – pisarz kryminałów i wydawca. Dużo się wtedy nauczyłam, zostało mi to w głowie. Na warsztatach napisałam jedną stronę. Napisałam tak, że wszyscy pytali „Co dalej, co dalej?”, a ja… nie miałam pomysłu. W tym twórczym przestoju trwałam kolejne kilkanaście lat. Gdzieś w mojej głowie słowa Irka Grina brzmiały „Czemu ty nie piszesz?”.

Życie tak się potoczyło, że robiłam zupełnie inne rzeczy, potem pojawiły się dzieci i pojawiły się też problemy. Byłam długo na urlopie macierzyńskim, zrezygnowałam z pracy, przeprowadziliśmy się do innego miasta. Miałam wtedy czas dla dzieci. Kiedy poszły do przedszkola, zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę chcę robić w swoim życiu. Zawsze wiele osób, przyjaciół, rodzina mówiła mi „Napisz wreszcie książkę”. No i napisałam. Stwierdziłam, że będzie to książka detektywistyczna, skoro mi po drodze do kryminałów. Bardzo mi na tym zależało i tak się stało. Tworzą ją proste słowa, historia buduje napięcie, jak to się robi w kryminałach. Dzięki temu jest też trochę inna i ma większy potencjał, by zainteresować i wciągnąć też dorosłych.

To się zdecydowanie udało. Pomyślałam właśnie, że to mały kryminał dla dzieci. Powiem szczerze, że gdy zamawiałam tą książkę – zupełnie przypadkiem – to kompletnie nie spodziewałam się, co będzie w środku. Pomyślałam, że jeśli wszystkie dziewczyny z grupy chustowej zamawiają, to ja też zamawiam. Zaczęłam ją czytać razem z moją córką i okazało się, że to nie jest zwykła książka, gdzie są tylko słowa i obrazki. Jest coś więcej i to nas bardzo wciągnęło. Jak to było z zadaniami, które są w książce? Czy one pojawiły się jako część pracy twórczej, czy one też są zaczerpnięte z wieczornych rozmów z córką?

Było zupełnie inaczej. Napisałam sam tekst, był zbyt długi. Stwierdziłam, że chcę napisać książkę dla przedszkolaków, bo takich książek praktycznie nie ma. Częściej są dla starszych dzieci. A ja chciałam, żeby czterolatek, a nawet trzylatek z tą historią sobie poradził. Bardzo mi na tym zależało, bo etap złości w tym wieku występuje najczęściej. Napisałam i pomyślałam, że tyle jest książek, w których jest tylko tekst. Mój dzieciak, który ma ADHD, zanudzi się jak mops, pomyślałam, więc w książce musi się coś dziać. Pomysły na bieżąco konsultowałam z mężem i do tej ostatniej zasady byliśmy w stu procentach przekonani.

Najpierw wymyśliłam portret pamięciowy, a potem…Potem już poleciałam. Czułam, że będzie fajnie, jeśli dzieciaki będą wybierały tropy, bo to daje poczucie sprawczości i mocniej angażuje w historię. Potem powstały jeszcze wskazówki. Pod koniec, kiedy ilustracje już się praktycznie tworzyły, czegoś mi jeszcze brakowało. Jest portret, wybieramy tropy, a co dalej? Potem czytamy? Nie! Bez sensu! Zróbmy więc wskazówki po to właśnie, żeby dzieci same rozwiązały tą zagadkę. Tak się narodził pomysł aktywizującej książki. Proces był długi – od napisania tekstu aż do momentu, kiedy już powstawały ilustracje. Wspólnie z ilustratorem zastanawialiśmy się, jak zrobić tropy, żeby to było czytelne. W tekście nie było tego widać. Na szczęście, ilustrator Daniel Włodarski zaproponował ikonki, które w fajny sposób pomagają dzieciom, jest im łatwiej je odnaleźć.

Fotografia z archiwum Mai Strzałkowskiej

Tak. Myślę, że rodziców te wskazówki też kierują, jak czytać książkę “Julka i Szpulka”. Niezależnie od tego, którą wskazówkę się wybierze, to zawsze jest się w dobrym miejscu. Maju, kto był pierwszym recenzentem albo recenzentką Twojej książki?

Oczywiście córka. Dałam jej wersję chyba trzecią – już bardzo skróconą, z tropami i z portretem pamięciowym. Sprawdzałam, w którym momencie jest zainteresowana, a w którym się nudzi i dekoncentruje. U niej z brakiem koncentracji jest dość łatwo, szybko się nudzi. Dzisiaj jest już lepiej, bo jest starsza, ale wtedy miała 4 lata. Po tej recenzji wyrzuciłam kolejne części tekstu. Dzięki temu mamy to, co jest teraz w książce. Następnie, po przeczytaniu książki córce i po jej uwagach, postanowiłam wysłać tekst do znajomych, którzy mają dzieci w podobnym wieku. Rozesłałam i zbierałam uwagi. Mama jednej przyjaciółki pracuje w bibliotece, zajmuje się zawodowo czytaniem książek i ich klasyfikacją. Pomogła mi i zwróciła uwagę na pewne rzeczy, których sama nie widziałam. Dzięki temu miałam wersję tekstu, którą mogłam dać już do korekty i do redakcji. Podobnie opinia dzieci i ich rodziców była bardzo ważna. Tradycją się stanie, że będę wysyłać do małych czytelników nowe teksty. Myślę, że w ogóle powinnam zrobić konkurs, żeby móc zaangażować także dzieci, których nie znam. Ale to dopiero kiełkuje powolutku.

Już jestem ciekawa. To jak już zaczęłaś o tym mówić to – co dalej? Czego i kiedy możemy wypatrywać spod pióra Mai Strzałkowskiej?

Druga książka jest gotowa, czeka jedynie na doszlifowanie i na ilustracje. Po raz pierwszy tutaj mogę zdradzić, że umowę z Danielem (red. Włodarskim) mamy już podpisaną. Bardzo chciałabym wydać ją w maju, tuż przed Dniem Dziecka. Tytułu na razie nie zdradzam, bo on jest ukryty w książce i nie chcę psuć zabawy. Tym bardziej, że jest to jedno z zadań do zrobienia, podczas czytania. Zadania dla małych detektywów znajdują się na zakładce. Ale tytuł jest zabójczy – jak to określił nasz ilustrator. Mogę jeszcze zdradzić, że zawsze w książkach przyczynkiem do rozwoju fabuły, do rozwoju wydarzeń będzie uczucie. Tym razem będzie do strach.

Uczuć, które dzieci przeżywają jest niemało. Chcę też zapytać Cię o stronę redakcyjną. Twoją pierwszą książkę pt. „Julka i Szpulka” wydałaś w ramach self-publishing?

Tak.

A czy kolejną w taki sam sposób planujesz wydać?

Tak. Bardzo mi zależy na tym, żebym dalej prowadziła to w formie self-publishing. To, co wszystko dzieje się na facebook’u, instagramie czy na blogu, to jest efekt mojej pracy oraz pomocy męża przy słuchowiskach, które tworzę, pomocy też znajomych, którzy podsuną jakiś pomysł, pomocy czytelników, którzy piszą i wiem, co dla nich jest ważne. Dzięki temu mogę dalej tworzyć teksty na bloga dla rodziców czy dla dzieci na niedzielę z Julką i Szpulką. To, co przede wszystkim chcę powiedzieć to to, że mam pełną kontrolę nad tym projektem, dzięki samowydawaniu. Nie muszę dyskutować z wydawcą, czy to ma być tak, czy inaczej. Ja mam nad tym kontrolę, a jednocześnie współpracuję z profesjonalistami. Mam ilustratora, który robi wszystko profesjonalnie i mi pomaga. Mam też redaktora i korektora, bo ten tekst musi się trzymać i być prawidłowo napisany. A ja robię trochę błędów, jak każdy i ich nie dostrzegam. Mam też firmę wysyłkową, która sprawnie przygotowuje paczki i je wysyła.
Na razie nie widzę możliwości współpracy z kimś z zewnątrz, kto mi będzie narzucał, w jaki sposób mam pisać. Rozwijałabym dalej to, co robię, poszukując współpracowników, jeżeli z czymś się nie będę wyrabiać. Ten model pracy powoduje, że bardzo szybko mogę wprowadzać różne zmiany. Raz, dla przykładu, ratowałam okładkę. Przyszła partia książek ze ściętą literką „i” na okładce, a miałam za tydzień podpisywać i wysyłać książki dla tych, którzy kupili ją w przedsprzedaży, czyli mi zaufali, czekają, chcą pierwsi i w terminie dostać książkę. To ucięte “i” na okładce to była załamka, nie wiedziałam, co mam zrobić. Po rozmowach z przyjaciółmi wymyśliliśmy naklejkę i zakładkę po to, żeby zrobić dodatkowe zadania, żeby wypuścić tą książkę dalej w świat w terminie. I się udało. Tego nie dałoby się zrobić z wydawcą, zakładam.

Książka „Julka i Szpulka”

Świetna taktyka. Maju, czy Ciebie inspirują jacyś inni autorzy dla dzieci?

Tak, bardzo lubię dobrze napisane książki dla dzieci. Niestety, dużo książek dla dzieci jest napisana beznadziejnie. Przynajmniej na wiele takich trafiłam. Doceniam te, nad którymi ktoś się pochylił i napracował. Bardzo lubię książki aktywizujące. Na przykład Herve’aTullet’a „Naciśnij mnie” z kropkami. One są zupełnie inne. Dzieciaki je uwielbiają. Wzorowałam się na Rocio Bonilli „Mój brat! Moja siostra!” albo „Jakiego koloru są buziaki?”. Uwielbiam ilustracje, uwielbiam sposób, prostotę tej historii i format. Format, który jest właśnie w „Julce i Szpulce” po prostu ściągnęłam z Rocio Bonilli, bo wydawał się bardzo atrakcyjny dla dzieci. Widziałam, jak one bardzo lubią oglądać tą książkę. Jest mnóstwo ciekawych autorów. Uwielbiam Brzechwę, Tuwima. Jest teraz wiele pomysłowych książek dla dzieci. Żyjemy w interaktywnym świecie i potrzebujemy nie tylko tradycyjnych książek. One też są ważne, ale potrzebujemy takich, które rzeczywiście zachęcą do czytania, szczególnie dzieci.

Zapytam Cię jeszcze, czy miałaś inspiracje bardziej rodzicielskie, nie tylko te wynikające z doświadczenia, ale z pewnych idei wychowawczych?

Tak. Przede wszystkim muszę powiedzieć, że wzorowałam się na pozytywnej dyscyplinie, tworząc nawet tekst w książce. Tam, jeżeli ktoś uważny doczyta się i wie, o co chodzi, to celowo nie ma pytania „dlaczego jesteś smutna?”, tylko „z jakiego powodu?” – słowa, jakie stosuję w wychowaniu dzieci, są bardzo ważne, ale to jest wiedza zdobyta poprzez czytanie poradników; odpowiednich poradników, bo nie wszystkie są dobre. Tutaj „Pozytywną Dyscyplinę” stawiam na pierwszym miejscu, bo mnie po prostu uratowała przy dzieciach. Mam dwójkę sensoryków – oboje mają zaburzenia SI, to znaczy że są to dzieci „z plusikiem” i wymagają odpowiedniego podejścia, bo bardzo łatwo można takiemu dziecku zaszkodzić. Po prostu ważny jest odpowiedni sposób wychowania – z szacunkiem, w duchu rodzicielstwa bliskości, ale też kreatywne podejście do rozwiązywania problemów jest ważne.

Bardzo chcę tą wiedzę przekazywać rodzicom, ponieważ będzie im łatwiej. Chociażby, jak ważne jest radzenie sobie z własną złością, żeby nie czuć bezradności. Są sposoby na to, żeby rozwiązać problemy w sposób inny niż za czasów komuny, bo – niestety – nasi rodzicie dostępu do tej wiedzy nie mieli. A my mamy i uważam, że powinniśmy z niej korzystać.

Młoda czytelniczka książki „Julka i Szpulka”

Bardzo Ci dziękuję za “Julkę i Szpulkę”. Myślę, że faktycznie Twoja książka będzie inspirująca dla pokoleń. Jak pojawiła się w naszym domu, to czytałyśmy ją codziennie. Po prostu dzień w dzień, 7 dni w tygodniu. Oczywiście powstała też wersja Szpulki w ulubionym kolorze mojej córki, zielonym. To jest bardzo inspirująca książka i dla dzieci i dla dorosłych. Rzeczywiście pomaga dzieciom uświadomić i opanować złość. Bardzo mi się też w niej podoba to, że pokazuje, jak kreatywnie można podejść do codziennych rodzicielskich wyzwań i problemów.

Chciałam powiedzieć jedną rzecz a propos tych kreatywnych sposobów. Tworzę słuchowiska, slajdowiska, całkowicie darmowe dla dzieci i dla rodziców. Teraz będzie slajdowisko na święta. W tych krótkich tekstach pokazuję, w jaki sposób można rozwiązywać problemy. Na przykład „Żarłoczne pudełko” jest takim materiałem pokazującym, jak zachęcić dzieci do sprzątania zabawek. To zrobienie z pudełka takiej paszczy, która kłapie, a dzieciaki wrzucają tam zabawki i karmią to pudełko. U nas to działa do dzisiaj, a to już jest pół roku. Robimy żarłoczne pudełka z szafy, z woreczków, które też mogą udawać zabawną paszczę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, przynajmniej w naszym przypadku. Bo na pewno nie w przypadku każdego dziecka, ale próbować trzeba.
Teraz na święta tworzę tekst o tym, że nie ma niegrzecznych dzieci, bo tak naprawdę mamy tylko złe zachowania i błędy. Bardzo mnie denerwuje to, jak słyszę „byłeś niegrzecznym dzieckiem, to nie dostaniesz prezentu”. Jak się ma czuć dziecko wtedy? Chcę ten mit obalić właśnie przy najbliższej opowieści świątecznej. Zachęcam do czytania lub słuchania, tym bardziej że właśnie to są darmowe teksty, z których rodzice mogą korzystać. Bardzo mi zależy na takim rozrywkowym, ale też praktycznym aspekcie literatury.

To powiedz jeszcze, gdzie Cię można znaleźć?

Julkaszpulka.pl to jest blog, gdzie można przeczytać moje artykuły. Zawsze co niedziela jest „Niedziela z Julką i Szpulką”, gdzie staram się wymyślać jakieś aktywności wspólne z dzieckiem. Są teksty i slajdowiska do obejrzenia. Przede wszystkim jest też facebook i instagram o podobnej nazwie Julka i Szpulka. Ze strony, gdzie jest blog, będzie można też wejść na social media.

Bardzo Ci dziękuję za to dzisiejsze spotkanie.

Ja również dziękuję.

Książkę pt. „Julka i Szpulka” Mai Strzałkowskiej kupisz bezpośrednio u autorki w jej sklepie. Więcej ciekawostek i inspirujących pomysłów dla dzieci i rodziców znajdziesz na blogu julkaszpulka.pl


Ten wpis jest dla Ciebie wartościowy? Podziel się z innymi